Z Bigosem na Kocioł

sobota, 5 kwietnia 2014

Kochany Dzienniczku!

            Dawno już nikt nie popełnił dla Ciebie wpisu. Ostatnio doszliśmy do wniosku, że lepiej jest robić, niż gadać. Sam zresztą rozumiesz, jak bardzo byliśmy zajęci pracą, nie tylko tą na próbach - część z nas ma maturę w tym roku, życie nie zwalnia tempa. Teraz jednak nadszedł czas Wypraw. Teraz nadszedł w czas, w którym możemy zrywać owoce naszych coweekendowych starań.

            Od dawna już wiedzieliśmy, że pierwszą tegoroczną Wyprawą będzie Kocioł w Andrychowie. Więc w czasie, kiedy kończył się psotny marzec, a już zaczynał świecić słońcem wiosenny kwiecień, przygotowaliśmy naszą łajbę, aby ruszać w Podróż!

            W pogodny niedzielny ranek przybieżeliśmy do Wadowic, aby spakować nasze ukochane pudła. Trzeba było się z nimi zabawić w prawdziwego tetrisa, aby wszystkie ładnie upakować i zająć jak najmniej miejsca w busie, dzielonym z ekipą Sokoła. Wspólnymi siłami, pod dowództwem Kapitana Załogi, wykonaliśmy zadanie i ruszyliśmy pełni wiary w Dobrą Zabawę na Andrychów...

            Rześki poranek pieścił nasze humory, krótką podróż spędziliśmy na wzajemnym opowiadaniu gawęd o kurach, waflach ryżowych i Choczeńskiej Stadninie, w której przytrafiają się brudne konie. Kiedy zeszliśmy z pokładu busa, miny niektórych już zapowiadały, że ktoś na tym festiwalu będzie niestabilny...



Podczas, gdy inni mieli tak już od samego początku:


            Nie mieliśmy jednak wiele czasu na śmichy-chichy. Czekało nas pierwsze na Kotle zadanie. Nieuchronnie zbliżała się chwila, w której należało założyć karton na łeb i dumnie przemaszerować w szalonym korowodzie ulicami miasta Andrychowa...
            Po szybkim pierwszym śniadaniu, na które składały się wiktuały zdobyte w pobliskim Ogromnym Geszefcie, ruszyliśmy pod wspólną banderą z pozostałymi załogami.


Niektórzy zbyt wiele nie widzieli, ale grunt, to dobrze się prezentować:



Tymczasem nasza niestabilność zaczęła udzielać się też innym:




Momentami droga była trudna, więc potrzebowaliśmy chwil odpoczynku:




Ale, ogólnie, zabawa była przednia:

  
Po korowodzie przyszedł czas na nową przygodę: warsztaty. Załoga została podzielona i w parach ruszyliśmy na rozmaitego typu zajęcia: dramatyczne, lalkarskie oraz zgłebiające tajniki Tai Chi.  Nawiązaliśmy pierwsze Znajomości, zaczerpnęliśmy łyku świeżej Inspiracji i poszerzyliśmy o parę metrów nasze Horyzonty. Miodzio!

Później posililiśmy się ciepłą strawą w Restauracji, a gdy słońce już zaszło, ruszyliśmy wraz z całą załogą Kotła do Gospody pod Czarnym Groniem. Stężenie człowieka na metr kwadratowy na pokładzie autobusu sprawiło, że teatralna czereda mocno zacieśniła więzy między sobą. W Czarnym Groniu przydzielono nam wcale ładne, przytulne i klimatyczne domki.

No i cóż... Przynajmniej dla niektórych: The party has just started!




            Nie oznacza to oczywiście, że urządziliśmy sobie bezceremonialną, zakrapianą grogiem marynarską hucpę! Obyś tak nie pomyślał, Czytelniku! Była to raczej wieczorna, dystyngowana uczta z kanapek (i wafli ryżowych), na której wymienialiśmy doświadczenia dotyczące gotowania jaj na twardo oraz miękko. Padła nawet opinia, że jajka można ugotować bez wody! Ktoś tam nawet chciał ratować gotujące się jaja, twierdząc, że gotowanie ich jest niehumanitarne. Sami więc widzicie, że dyskutowaliśmy na tematy światłe i poważne!

Dla adoratora kurzych jaj kolacja pozostała bardzo skromna:




            Drugiego dnia Wyprawy rozpoczęła się Kotła część zasadnicza. A więc, z przerwami na jedzenie, oglądaliśmy od rana do późnego popołudnia spektakle. Wiele obrazów i odczuć drzemie w nas z nich do dzisiaj - z pewnością nie zapomnimy o uroczym małym chłopcu, który swoim wykonaniem "Będziesz moją panią" poderwał nam wszystkie dziewczyny w zespole!

 


Ani o równie uroczej i pięknie tańczącej krosieńskiej Zaklinaczce Ognia!



            Oczywiście nie sposób tu wspomnieć o wszystkich, nie starczyłoby miejsca - resztę zachowamy dla siebie!
            Im bliżej było wieczora, tym bliżej było naszym myślom ku nadchodzącemu spektaklowi. Zbliżało się nasze Wielkie Zadanie - nazajutrz, z samego rana mieliśmy zaserwować widzom Bigos! Czy to tak można, podawać ludziom bigos na śniadanie? - tego rodzaju myśli kołatały nam coraz uporczywiej w głowach. Nieważne, byleby wyszedł dobry!

            Jeszcze przed Pokazem Ognia wnieśliśmy całą scenografię na scenę, a w domkach powtórzyliśmy teksty oraz co trudniejsze etiudy. Choć w niedalekiej Oberży huczała Biesiada, większość z nas wcześniej położyła się spać, by odpocząć. Zbliżał się Wielki Dzień!
Nieczęsto mamy okazję zaprezentować owoc wielomiesięcznej pracy!

            Nazajutrz czuć było w powietrzu pewne napięcie. Choć humor wciąż nas nie opuszczał, to niektórzy opuszczali ze stresu spodnie, a momentami wychodziło nam na twarze jedno wielkie: CO TO BĘDZIE?



           
            I w końcu przyszła pora, kiedy ukryliśmy się za kulisami i głęboko oddychając czekaliśmy na rozpoczęcie spektaklu. Nasz Kapitan przygotował zaspaną publiczność na zaserwowanie Bigosu, czym dodał nam otuchy, aż w końcu zgasły światła i pozostał tylko nasz świat. Wystartowaliśmy, powoli nabierając rozpędu, z minuty na minutę wierząc w siebie jeszcze bardziej, aż w końcu ruszyliśmy jak szaleni, momentami wręcz koziołkując! Te czterdzieści minut lotu - na to pracuje się wiele miesięcy!

            Zawsze istnieje obawa, że publiczność nie poleci z nami, ale tym razem brawa pod koniec spektaklu pozwoliły nam wierzyć, że chyba jednak ich ze sobą zabraliśmy. Wielkie Zadanie zostało wypełnione! Dziękujemy, że byliście z nami!

            Pozostało tylko przyjrzeć się własnym błędom, których zawsze ciężko jest się ustrzec, a następnie przystąpić do oglądania kolejnych spektakli rozbulgotanego już na dobre Kotła.

            Tego samego dnia grali również nasi Towarzysze Podróży z Sokoła, i nie możemy nie napisać, że ich spektakl szczególnie nas poruszył i to w jak najbardziej pozytywnym sensie, choć nie spotkał się ze szczególnym uznaniem jurorów. Od nas jednak wielkie brawa, Sokoły!

            Po wyczerpującym dniu przyszła wreszcie pora na odpoczynek. Jedni grali w makało:


Podczas gdy inni czytali smutne książki:


Słowem, co kto lubi!

            Wieczorem cała załoga Kotła zebrała się przy ognisku na omówienie spektakli przez jurorów. Mieli do omówienia występ z całych dwóch dni, więc sporo czasu czekaliśmy na swoją kolej. Usłyszeliśmy wiele pouczających opinii na temat teatru, dowiedzieliśmy się, co należy zdeprecjonować, a co ukonstytuować. Za wszystkie opinie i rady szczerze i serdecznie dziękujemy!

            W końcu pozostał ostatni dzień Kotła. Wypiliśmy blask jutrzenki duszkiem, jakby przeczuwając, że czeka nas dzień pełen Dobrej Zabawy. Spakowaliśmy się z rana szybko, opuszczając mały letniskowy domek. Nad porządkiem wyprowadzki czuwał majestatyczny Szaman Dech.


           
            W MDK-u zjedliśmy ostatni wspólny posiłek, dojadając resztki pozostałe z wszystkich dni i w końcu gotując jaja tak jak należy! Tymczasem niestabilność sięgnęła zenitu i wybuchła potężnym hukiem!


           
            Nadchodził koniec przygody, pozostawało tylko wypić ostatni karton mleka (a sporo go w tych dniach poszło) i udać się na wieńczący Festiwal spektakl Fale Teatru Brama z Goleniowa.







            Koniec przygody okazał się być najlepszą jej częścią. Końcowy spektakl wręcz rozniósł nas swoim ładunkiem emocjonalnym i pięknem. I nie ma w tym ani krzty przesady. Byliśmy tak wyłomotani wewnętrznie, że odczytanie werdyktu jury, mające miejsce zaraz po spektaklu, docierało do nas jak przez sen.
           
            Jurorzy nagrodzili nas główną nagrodą. Razem z zespołami Zatrzymać Obrotówkę, Zawias oraz Wyjątek. Pięknie dziękujemy!

            A dla Teatru Brama - wielkie chapeux bas!

            Moment, w którym wszystko dobiegło już końca i pozostawało tylko podziękować sobie za obecność, złożyć gratulacje, spakować graty i wracać do domu, był dla mnie bardzo szczególny. Jakby wszystkie wrażenia intensywnie spędzonych czterech dni wróciły w nim, aby eksplodować. Ktoś gdzieś biegał, ktoś śpiewał, ktoś płakał ni z miłości ni ze śmiechu, ktoś śmiał się do rozpuku... Biegając z pudłami, aby zapakować je z powrotem na pokład busa, czułem się, jakbyśmy unosili się stopami parę centymetrów nad ziemią. A wszystko w rytm śpiewanej przez nas na całe gardła spektaklowej piosenki:

Du dab dab dab dab di bu dej...

            I cóż, trzeba nam było w końcu wrócić do szarej rzeczywistości, opuścić szaloną Progową łajbę, pożegnać Kapitana i czekać na kolejny rejs ku przygodzie... Jestem jednak pewien, że po tej Wyprawie każdy z nas ma w sobie mnóstwo energii, aby owej szarej rzeczywistości dodawać każdego dnia nieco kolorytu!

            Przyjemnie jest odbierać nagrodę za coś, co tworzyło się z pieczołowitością przez długi czas. Wspólne chwile w Andrychowie były taką właśnie nagrodą. I nie myślę teraz o  wyróżnieniu jurorów, nawet nie o oklaskach publiczności - lecz o czasie spędzonym razem, w którym bawiliśmy się każdą chwilą, śmiejąc się do rozpuku, dyskutując na rozmaite tematy, przeżywając mnóstwo skrajnych emocji towarzyszących zarówno graniu, jak i oglądaniu spektakli.
           
            Przyjemnie jest tworzyć grupę.

Krzysiek

0 komentarze:

Prześlij komentarz