Dostałam
naprawdę ciężkie zadanie, bo niektóre rzeczy są nie do opisania. Zalicza się do
nich właśnie nasza wizyta w Lublinie. Ale zrobię co w mojej mocy. Przed
rozpoczęciem czytania proponuję zrobić ciepłą herbatę i zawinąć się w kocyk ;)

Odwiedziliśmy wiele miejsc w Polsce, ale
z czystym sercem mogę powiedzieć, że nie ma jak Lublin i BSA!
Zasypaliśmy naszego facebooka ogromną ilością zdjęć, komentarzy i filmików, ale
myślę, że ktoś powinien wytłumaczyć o co w tym wszystkim chodzi. Otóż wszystko
zaczęło się już na Wadowickiej Zgrai, na którą Mrówy przyjechały ze swoim
fenomenalnym spektaklem „Podglądanie
Rodaków czyli na Zapupiu Dalekim”, stwierdziliśmy wtedy, że są bliscy naszej -
nazwę to - estetyce. Spędziliśmy razem
troszkę czasu, zapoznaliśmy się i Mróweczki wyjechały z Wadowic…
Za drugim razem nasze teatralne szlaki zbiegły
się w Świdniku na „Kalejdoskopie”, na którym to więzi zacieśniły się
nieco, utwierdziliśmy się w przekonaniu, że są oni równie specyficzni (w
pozytywnym znaczeniu tego słowa), co my. Spędziliśmy ze sobą kilka
festiwalowych dni, jednak my musieliśmy wyjechać znacznie wcześniej, więc nie
nacieszyliśmy się sobą wystarczająco. I tak spotykaliśmy się w różnych miejscach,
aż powstał pomysł stworzenia wspólnego projektu, bo skoro tak przypadliśmy
sobie do gustu to dlaczego by nie przełożyć tego na wspólne robienie czegoś
fajnego!
I tu wielki ukłon dla naszego niezastąpionego
„Szefostwa”, bo to Oni umożliwili nam wspólne spotkanie.
Ktoś by mógł pomyśleć: „nic nadzwyczajnego ot taki tam zwykły wyjazd”. Niesamowicie by się pomylił ten "ktoś".
Spakowaliśmy naszego busa „Bartka” i ruszyliśmy naprzeciw przygodzie. Na dzień
dobry zostaliśmy zaatakowani niewyobrażalną dawką uśmiechu i radości z naszego
przybycia.
Zostaliśmy
zaproszeni do magicznego świata Mróweczek i chętnie z tego zaproszenia
skorzystaliśmy.
* * *
Dawno, dawno
temu…
A ściślej ujmując kilka dni temu było sobie Królestwo Bursy. „Życie
swobodnie w nim płynęło”, dopóki nie wymieszały się w nim Mrówy z Progowcami…
Cel ich był jeden - zarażać uśmiechem i radością. Niespotykane rzeczy działy
się w tym naszym królestwie!
Nocami przechadzając się korytarzami można było usłyszeć grę kolorowych rurek
(jednak nie wiedzieć dlaczego za dnia nie wydawały z siebie dźwięku), oraz
sekretne opowieści Szamana Barta o odległej wyspie „Gardzienice”…
W Królestwie powstała Gwardia Rycerzy Gwiazdy Betlejemskiej, która dzięki
sprawnie i profesjonalnie przeprowadzonej reanimacji uratowała naszą Gwiazdę, która teraz wygląda
jakby była nieśmigana, (motyw jej obracania się… przemilczę ;) ;))
oraz Armia Solnych Twórców (lepili oni aniołki w których zamknęli swoje
uśmiechy i radość tworzenia). Produkcja ich odbyła się szybciej niż produkcja
zabawek w zakładzie świętego Mikołaja.
Współpracowało z nami Królestwo Naleśnikowych i Pierogowych Specjalistów .
Wszystkie te królestwa nawiązały ze sobą sojusz, na mocy którego zawarły
porozumienie o dzieleniu się jedną solniczką.
Jednak gdy przyszedł czas, grupy i Królestwa zebrały siły i utworzyły Księstwo
Niesienia Uśmiechu. I tak oto poprzebierani za diabełki, aniołki, pastuszków i
wiele innych „dziwadeł” ruszyli aby wspólnie zarażać uśmiechem. Dodam, że misja nie mogła się nie udać, bo
niesienie radości wychodzi nam naprawdę dobrze!!
Zwiedziliśmy również zamek, muzea w których przeprawialiśmy się przez historię
człowieka pierwotnego i rozczytywaliśmy rozkłady jazdy które wiatr przywiał na
płótna i podbijaliśmy Świat Dziecka…
 |
Wielki głuchy telefon-ktoś mówi do ściany w jednym roku sali, a głos płynie po suficie i jest słyszalny na drugim końcu - czysta magia! :) |
Radość nie do opisania przyniosła nam Montownia Zagadek gdzie każdy
mógł poczuć się jak Sherlock Holmes. Zgodnie stwierdziliśmy, że to genialne
miejsce! Ilość kłódek, sejfów, tajemnych znaków, przerażających nagrań i
staroci niejednych doprowadziła do szaleństwa!
Dzięki naszej współpracy powstało wiele oryginalnych rozwiązań o których trzeba
by napisać osobną książkę, ale warto wspomnieć chociaż o wiertarce, która
okazała się być niezastąpiona przy produkcji naleśników.
Nasza bajka jak wszystkie miała szczęśliwe zakończenie choć właściwie nie
mlekiem i miodem płynące, a łzami. Bo wiecie… ciężko jest porzucać swój świat,
w którym czuło się tak dobrze i bezpiecznie.
Bajkę trzeba było opuścić, ale wspomnień o
niej żaden Potwór-Porywający-Bohaterów-Bajki-do-Wadowic (czyt. Bus
Bartek), nam nie zabierze. Będą one żyły w naszych sercach. A nam pozostaje
mieć nadzieję, ze bajki ciąg dalszy nastąpi.
* * *
Bardzo Wam
dziękujemy, przyjęliście nas tak ciepło
z sercem na dłoni… Dziękujemy Wam za to, że zabraliście nas do swojej
bajki. Dziękujemy za niewyspanie, za zmęczenie, za naleśniki, pierogi, kolędy,
nocne opowieści, za podzieleniem się solą :D! Przywitaliście nas transparentem
‘welcome home’ i dzięki Wam właśnie tak czuliśmy się w Bursie.
Nie jesteście jednym teatrem z wielu, spotkanych na naszej drodze… Jesteście
naszymi przyjaciółmi. I - cytując
pewnego mądrego człowieka ;) - „Bo przecież nie dla spektakli się to robi… Robi
się to dla ludzi”…
Ciężko nam się wszystkim odnaleźć w rzeczywistości, myślę, że nie dociera do
nas jeszcze, że po przebudzeniu nie zjemy śniadania z Wami… Echo tego wyjazdu
wciąż krąży w naszych sercach i krążyć jeszcze będzie bardzo, bardzo długo…
I jak już to komuś powiedziałam, tak bardzo
rozgrzaliście nam serduszka,że dotrwamy na tym ciepełku do następnego razu.
Do zobaczenia kochane Mróweczki, oby nastąpiło to szybko!
Kinia